16 grudnia 2010

WRESZCIE!!! Wypływamy na Jamajkę!!!! Choć do ostatniej chwili trwaliśmy w niepewności... 

Po pierwsze, przez ostatnie dwa tygodnie ze zniecierpliwieniem czekaliśmy na dobre okno pogodowe (rzecz jasna, pracowicie wykorzystując czas extra). Wyobraźcie sobie, że 3 dni przed zaplanowanym w końcu wyjściem w morze - zepsuł się starter do silnika.... 
Nasz 32-letni Yanmar YSB12G można odpalić także "z ręki", ale potrzeba do tego dwóch osób i dostępu z kokpitu, gdzie podczas żeglowania czasem wpadają fale. Bezpieczniej więc było go jednak naprawić.
Szukając pomocy Mikołaj spędził cały dzień biegając po wypie od sklepu do sklepu, od zakłądu do zakładu (wszystko albo nieregularnymi busikami, albo stopem albo piechtą). Wrócił już po zachodzie słońca, nieźle zmordowany. Nie załatwił nic.
Na zajutrz obwieścił na naszym UKF-kowym "necie" (obok zakrapianych spotkań na "happy hours" - ten codzienny program jest tu podstawą komunikacji), że poszukujemy pomocy. Musiał brzmieć tak bardzo inaczej niż zwykle, że zaraz zgłosiło się do nas kilku kapitanów z poradami :) 
Naszym zbawieniem okazał się jacht Gabriel. Jego właściciel zupełnie bezinteresownie zaoferował nam pomoc, przypłynął po część (solenoid do startera) i przywiózł naprawioną. Tylko dzięki jego wiedzy i specjalistycznym narzędziom, element mógł zostać otworzony i złożony z powrotem. Podekscytowany Mikołaj zamontował starter, przekrecił kluczyk, zachrobotało - i koniec. Zero. 
Mi opadły zupełnie ręce. Jutro mielismy ruszać, jeżeli się nie uda jutro, to w piątek też nie ruszymy, wiadomo (taki żeglarski przesąd). A odpływając w sobotę mamy za mało czasu by się uwinąć do Jamajki zanim znów zaczną tam wiać silne wiatry północne.... Perspektywa kolejnych Świąt na Curacao, kiedy już marzyliśmy o nich na Jamajce nieźle mnie przygnębiła. Poza tym czas nie jest z gumy, a po Jamajce musimy płynąć do Columbii wyrobić nowy paszport... Była już późna noc,miałam siłę tylko potrzymać Mikołajowi lampkę do pracy...
Nie wiem skąd On miał siłę, ale rozebrał znów wszystko i zaczął rozkręcać sam starter (co za piękne urządzenie w środku!), wyczyścił, złożył do kupy, przykręcił na miejsce i... GUZIK!
Ja załamałam się kompletnie. 
Dziś rano ponownie skontaktowaliśmy się z naszym Zbawcą, który chwilę później do nas przypłynął, zabrał starter i po niedlugim czasie przywiózł go z powrotem, znów po autorskich modyfikacjach. Tym razem nasz silniczek zamruczał przepięknie!
Co sił rzuciliśmy się więc w wir ostatnich przygotowań! Doprowadzenie Jujki do właściwego stanu gotowości zajęło nam resztę dnia.
Słońce już zaszło a my jesteśmy gotowi do drogi! Przez wąski kanał z kotwicowiska Spanish Water na morze wyjdziemy  po ciemku, bardzo uważając na rafę koralową po prawej stronie (dokładnie tutaj nurkowaliśmy kiedyś w pełnię księżyca, aby zobaczyć zjawisko rozmnażania koralowców!).
Przed nami ponad 500 mil i mamy nadzieję sprzyjająca pogoda.
Odezwiemy się z następnego portu.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Stopy wody pod kilem i silnych wiatrów! :)


Bartek i Kasia

ATW Project pisze...

Hej! Wialo naprawde niezle choc mielismy tez kompletna cisze!
Wspomnianej stopy na szczescie nigdzie nie zabraklo! :) Dzieki!

Patronaty...